CLICK HERE FOR BLOGGER TEMPLATES AND MYSPACE LAYOUTS »

19 paź 2010

KOSTARYKA - DZIEŃ 1 - SAN JOSE, DROGA DO MONTEVERDE

San Jose poza centrum z kilkoma reprezentacyjnymi budynkami niewiele różni się od innych, mniejszych miast i miasteczek. Bardzo mocno rozrzucone po okolicy dzielnicami, odsłania swoje codzienne życie mieszkańców, tradycyjnie żyjących praktycznie na ulicy, przed swoimi, najczęściej maleńkimi domostwami. Plan miasta bardzo upraszcza realny wizerunek miasta, pokazując krzyżujące się pod kątem prostym, tylko numerowane (!) ulice. Miasto, mimo że leży na płaskowyżu, poorane jest wąwozami rzeczek, jarami i dolinkami, więc ulice i uliczki pną się na stoki wzgórz i stromo opadają w doliny, co nie ułatwia jazdy i manewrowania. Niemniej doświadczenia z polskich ulic i szos doskonale przydają się w manewrowaniu między ludźmi i samochodami, a GPS w aucie kapitalnie ułatwia zadanie, umożliwiając mi podziwianie okolicy, a nie spędzanie większości czasu z nosem w mapie. Ten przeskok w czasie i przestrzeni jest niesamowity - jeszcze 2 godziny temu siedziałem gdzieś w próżni nad wielką wodą, kilka godzin wcześniej nudziłem się na niemieckiej autostradzie, oglądając nieskazitelnie czyste limuzyny niemieckich kierowców, a teraz, "chwilę" później, jadę od skrzyżowania do skrzyżowania pomiędzy  pick upami, pordzewiałymi autami nie pirwszej młodości i kolorowymi autobusami. Chociaż dzisiaj dzien to szczególny, bo święto lądowania Columba w Kostaryce. Z tego powodu też ludzie spotykają się w parkach, widać festyny, z atrakcjami dla dzieci, a ludzie są odświętnie ubrani... w san Jose, gdzie firmy z tego powodu są pozamykane, ale handel, na szczęście, rządzi się tutaj prawami rynku, i bez problemu możliwe są pierwsze zakupy owoców, wody mineralnej i kilku innych drobiazgów, których nie opłacało się zabierać z Polski (waga bagażu :) ! ). Autko tym razem niewielkie, Suzuki Jimmy, ale już widzę, że się będziemy dobrze rozumieć. Co prawda kilkanaście testowych kilometrów po San Jose poskutkowało zmianą autka na inne Jimmy ( wpadająca w szalone drgania kierownica podczas hamowania przy większej prędkości - bardzo niebezpieczny objaw na mokrej nawierzchni), ale generalnie poza skokami i odczuwaniem dziur mocniej niż w większych autach, Jimmy spisuje się na bezdrożach całkiem sympatycznie. No właśnie... bezdrożach ... :). Gorzej ze zrozumieniem się z GPS naszej dwójki... ustawienie na trasę najszybszą kieruje nieuchronnie jazdę na autostrady, najkrótszą na takie drogi, gdzie ścina się drogą nieutwardzoną zakręt normalnej szosy, po której przed chwilą jechałem. Opcji pośredniej... brak. Nie podchodząc bezkrytycznie do tego urządzenia i... oddalając widok mapy w nim, "dogadałem się" w końcu z panią z Garmina, poprzez radio samochodowe gadającą do mnie, jak mam jechać żeby dojechać ;)

Pogoda jak na razie... ciiiiicho sza... nie najgorsza. Chmury tak, ale bez deszczu, nawet Słońce w dolinach. Wybrałem drogę "trochę" dookoła, chcąc popatrzeć na życie Ticos, więc autko pięło się na stoki wulkanu Poas, na którym wizyta była zupełnie bezcelowa, ponieważ wulkan od podstawy otulony był gęstą mgłą. Później spokojna jazda serpentynami w kierunku wulkanu Arenal, postoje w wioseczkach, dłuższy postój w pracowni i fabryce słynnych kolorowanych malowanych wozów na ogromnych, pełnych kołach... Kostarykanie mają szczególne umiejętności artystyczne. Nawet masowa produkcja pod turystę ma w sobie w większości przypadków sporo cech dzieła a nie kiczu. Oczywiście to pojęcie względne, ale kiedy widzę, jak pod wpływem kilku ruchów pędzla na parasolce pojawia się koliber lub ara, a z półki w sklepie zdejmuję przepięknie wykonaną figurkę krowy, trudno nie dopatrzeć się zmysu artystycznego. Jeszcze bardziej widać ten artyzm w spontanicznych obrazach na ścianach sklepów, w sodach (małych restauracyjkach), gdzie pięknie i...pasująco do otoczenia i miejsca, prezentują się zwierzęta, krajobrazy... jedni powiedzą - kicz, inni dopatrzą się w tym miejscowego folkloru. Pewnie podobne zdanie mozna mieć o malowanych wozach na trzcinę cukrową... kwestia spojrzenia....

18.00 i tradycyjnie zrobiło się ciemno. Szkoda czasu, widoków - lepiej wypocząć po dwóch bezsennych prawie nocach. Swiatła samochodu ukazują drogowskaz - hotel. Skręcam na drogę, która po kilku kilometrach kończy się przed recepcją, w której królują ogromne świerszcze, gigantyczna ćma i uśmiechnięty recepcjonista :). Miejsce okazuje się być hotelikiem gospodarującym w dolinie porośniętej mgielnym laem deszczowym. W cenie 80$ śniadanie, wycieczka po lesie z przewodnikiem o poranku... tanio nie jest, ale warunki luksusowe - ciepła woda non stop, czyściutka pościel, moskitiery w oknach, więc nie ma potrzeby montować ich na łóżku. I dźwięki nocnej dżungli... wspaniałe, głośne... i zapachy... i nocne owady na każdym kroku, w świetle latarki o krok od drzwi pokojów. I wielki karaluch w łazience obok miniaturowych mrówek, które nie mają barier i przeszkód, ale karaluch...? ;). Zawsze w tropikach, ale nawet w takich hotelach jak ten warto zajrzeć pod pościel, pod łóżko, do butów... I tupot łapek po dachu pokoju... no tak, przecież to świetna polana na łowy takich jak ten... karaluchów :). O gekonach na ścianie nie wspomnę... Wycieczka z latarką po okolicznych krzakach też przynosi mnóstwo zwierzęcych odkryć, ale szum pobliskiej rzeki i wodospadu działa usypiająco, a tutaj jeszcze trzeba przepakować bagaże, doładować akumulatory w sprzęcie foto i ... napisać te kilka zdań... Tutaj jest 3.44 w środku nocy, w Polsce 11.44, środek dnia. * godzin przesunięcia czasowego robi swoje... muszę zmusić się do spania, rano chcę wstać o świcie, czyli 6.00 i popatrzeć na dolinę - nawet w nocy przy świetle gwiazd ( tak, tak - widać gwiazdy a nie chmury) widzę w niej poświatę  mgieł. Poza tym 8.15 wymarsz na spacer po okolicy. Kładę się, nie ma co, bo w dzień padnę.

0 komentarze:

TAKIE RÓŻNE CODZIENNOŚCI...

TAKIE RÓŻNE CODZIENNOŚCI...
szybkie myśli z codziennego życia, zza kierownicy auta, z kolejki w sklepie, ze spaceru ulicami ...

MYŚLI Z HAMAKA - TAKIE RÓŻNE PRZEMYŚLENIA...

MYŚLI Z HAMAKA - TAKIE RÓŻNE PRZEMYŚLENIA...
Tutaj znajdziesz moje różne przemyślenia z chwil, kiedy akurat nic innego nie robię, tylko leżę w hamaku, na tapczanie,na trawie i myślę o różnych sprawach...